środa, 19 sierpnia 2009

Allende rasista - Krystyny Grzybowskiej umiejętności krytyczne

Pod moim poprzednim wpisem bloger qwardian (na portalu salon24.pl, gdzie wpis też zamieściłem) zacytował fragmenty pracy doktorskiej Salvadora Allende:

"Żydów charakteryzują określone rodzaje zbrodni. Oszustwo, fałszerstwo, oszczerstwo i przede wszystkim lichwa. Te fakty potwierdzają przypuszczenie, że rasa odgrywa ważną rolę w przestępczości.(...) Arabowie są przeważnie awanturnikami i bezmyślnymi leniuchami z tendencją do złodziejstwa.(...) Włosi z Południa w przeciwieństwie do tych z Północy oraz Hiszpanie mają skłonność do barbarzyńskich i prymitywnych zbrodni w afekcie i są emocjonalnie niedojrzali.”

Bloger qwardian doznawał pewnie uczucia niemałej satysfakcji, wklepując powyższe. Oto prawdziwa twarz bohatera lewicy! Jak przystało na typowego namiętnego internetowego dyskutanta, bloger qwardian ograniczył się do przepisania loci communes kursujących w internecie, zapożyczonych z artykułu Krystyny Grzybowskiej we "Wprost", które to loci communes w tekście Grzybowskiej zostały ściągnięte z książki Victora Fariasa "Salvador Allende: Antisemitismo y eutanasia" (ściągnięte może nie bezpośrednio, tylko z jakiejś gazety, omawiającej Fariasa, taki sposób "omawiania" książek jest w naszej żurnalistyce rozpowszechniony). Internet zna wiele takich "porażających" cytatów - cytatów z czwartej ręki.

Otóż nie są to własne słowa Allende, a...cytaty, ewentualnie streszczenie poglądów Cesare Lombroso. A poglądy te Allende poddał w swej pracy krytyce. Kwestia rasowego czy narodowego podłoża przestępstw zajmuje zresztą w pracy Allende wszystkiego...10 linijek. Ale cóż się dziwić blogerowi qwardianowi, skoro podobnym "krytycyzmem" wykazała się La Pasionaria prawicowego polskiego dziennikarstwa, godny wzór tegoż dziennikarstwa rzetelności i kwalifikacji intelektualnych, Krystyna Grzybowska? Beztrosko i radośnie streściła ona tezy oskarżającego Allende o rasizm i antysemityzm Victora Fariasa, nie zadając sobie kłopotliwych pytań o wartość tych tez. A kto by tam szukał jakiejś wydanej w Chile naukowej dysertacji z 1933 roku? Znaleźli się tacy, co poszukali, i pokazało się, że pani Grzybowska, zew polityczno-ideowy poczuwszy, skwapliwie dała się wykorzystać w roli tuby i bezpłatnej reklamy pewnemu berlińskiemu profesorowi spragnionemu łatwo i szybko uzyskanej sławy "demistyfikatora".
Nawet nie zadałem sobie trudu, by sprawdzić, czy Grzybowska pisała swój tekst już po ukazaniu się polemicznych odpowiedzi na książkę Fariasa (co by ją obciążało mocniej, niż bezkrytyczne zrzynanie z Fariasa). Szkoda czasu na grzebanie się w intelektualnej tandecie. Grzybowska porównuje Allende do Mengele, jego "poglądy" (tj. cytowane przez Allende poglądy Lombroso) do ustaw norymberskich...i jeszcze: "III Rzesza, jej ideologia i praktyka były bardzo bliskie Allende." Bo ponoć przyjął łapówkę od hitlerowskiej dyplomacji. Przy cytowaniu cytatów u Allende jako cytatów z Allende, już niepodobieństwem jest domagać się od red. Grzybowskiej umiejętności rozróżnienia teorii Lombroso od nazizmu.

Grzybowska jest natomiast - zapewne - kłamcą, gdy pisze, że Allende bronił przed ekstradycją Waltera Rauffa, wysokiego funkcjonariusza RSHA. Grzybowska w tym wątku też idzie za Fariasem, ale nawet bezmyślność jej nie usprawiedliwi - tu akurat podstawowe fakty łatwo było sprawdzić. Grzybowska czyni zarzut Allende, że ten, w liście do Wiesenthala, powołał się na chilijskie prawo, według którego zbrodnie Rauffa podlegają przedawnieniu. Czytając naszą płomienną aktywistkę walki piórem, można odnieść wrażenie, że był to li tylko pretekst. Ani słowa u Grzybowskiej o tym, że Allende miał ręce związane decyzją chilijskiego Sądu Najwyższego z roku 1963, oddalającą niemiecki wniosek o ekstradycję. Ani słowa o tym, że Chile odmówiło ekstradycji Rauffa również podczas rządów Pinocheta. Pani redaktor Grzybowska - jak łgać, to z finezją. U Pani łgarstwo ma wdzięk walca drogowego.

Wprost 24 - Dr. Jekyll & Mr. Allende

niedziela, 16 sierpnia 2009

Dobry caudillo i zły caudillo














z lewej zły caudillo - nazista, faszysta i stalinista (trzy w jednym)
z prawej dobry caudillo - wybawca

Znalazłem tekst pana Jana Marii Fijora, srodze prześladowego - jak on sam sugeruje - w czasach PRL-u żurnalisty. Prześladowania polegaly na tym, że był zatrudniony w PAX-owskim "Słowie Powszechnym", również po stanie wojennym. Dziś Jan Fijor to znany publicysta i wydawca "konserwatywno-liberalny" - czyli zestaw Bóg, Tradycja, Wolny Rynek, Silna Policja. Oczywiście zionie nienawiścią i pogardą do wszystkiego co lewicowe - częsty wybór ideowy niegdysiejszych konformistycznych PRL-owskich żurnalistów. W roku 1978 Jan Fijor jako oficjalny korespondent obserwował piłkarskie mistrzowstwa świata w Argentynie. Stąd zapewne jego przekonanie, że jest w sprawach argentyńskich znawcą. Na swym blogu opublikował tekst, który - oprócz innych bałamuctw i jawnych kłamstw* - zawiera taką charakterystykę Juana Perona i peronizmu:
"Podobała się narodowi także jego ideologia – oparta na doktrynie justicialismo – która była mieszaniną faszyzmu włoskiego, nacjonalizmu hitlerowskiego, totalitaryzmu stalinowskiego i państwa…solidarnego. "

"Stalinizm" Perona - dla neofity neoliberalizmu, zwłaszcza jeśli kiedyś był układnym PRL-owskim pismakiem, nazwanie kogoś choćby tylko lewicującego "stalinistą" to rzecz powszednia. "Nacjonalizm hitlerowski" Perona - wierutna bzdura. Owszem, Peron udzielał schronienia nazistom uciekającym z Europy, owszem, był nacjonalistą, ale ideologicznie i politycznie z nacjonalizmem w hitlerowskiej wersji nic wspólnego nie miał. Cwaniackie zagranie - Peron był nacjonalistą, Peron udzielił gościny nazistom, to się z niego zrobi nazistę. Peron darzył admiracją Mussoliniego - to znany fakt. Ale od tego do widzenia w nim "faszysty" też droga daleka. Rządy Perona były z punktu widzenia zachodniej liberalnej demokracji cokolwiek podejrzane. Ale tylko z punktu widzenia zachodniej liberalnej demokracji. Gdy spojrzymy na nie w kontekście realiów Ameryki Łacińskiej, zdadzą się wręcz ideałem demokracji. Peron, choć zawodowy wojskowy, właściwie nie był caudillo - zdobył władzę w wolnych wyborach (za to został obalony przez wojskowy pucz). Za jego rządów były wolne wybory, wolna prasa, swoboda działalności partii i stowarzyszeń, i żadnych szwadronów śmierci czy pozaprawnej wojskowo-policyjnej opresji. Rządy Perona to co najwyżej populistyczny "dyktat większości" - nieliczenie się z opozycją, nazywanie przeciwników czy choćby krytyków zdrajcami i elementami antynarodowymi, nacisk społeczny i psychiczny peronistów na tych, którzy nie dość manifestowali poparcie dla władzy, wykorzystywanie opanowanych przez peronistów instytucji państwowych do utrudniania życia opozycji, ucinanie państwowej pomocy instytucjom krytykującym prezydenta, jego żonę i rząd. Trochę to przypomina dzisiejsze rządy Hugo Chaveza w Wenezueli - i w obu przypadkach jest nieporównywalne z prawicowymi latynoamerykańskimi dyktaturami, również argentyńskimi. Nie tylko z osławioną bestialską dyktaturą w latach 1976-1983. Również z "względnie łagodnymi" dyktaturami wojskowych w latach 1955-1958 i 1966-1973. Podczas pierwszej z nich zakazano działalności partii peronistowskiej, wielu peronistów represjonowano (również w trybie pozasądowym - czyli po prostu mordy), a nawet...zakazano wymawiania publicznie nazwisk Perona i Evity. Tego za "faszysty" Perona nie było. Pamiętajmy też, że w Ameryce Łacińskiej również konstytucyjne rządy cywilów często mało mają wspólnego z ideałem zachodniej liberalnej demokracji - liberalnych wolności i praworządności nie doświadczają mieszkańcy faweli czy chłopi z interioru.

Wracając do faszystowskich inspiracji Perona - widoczne są one w korporacjonizmie jako sposobie na unikanie konfliktów społecznych. O ile jednak korporacjonizm Mussoliniego i Salazara był odgórnie dekretowany, a robotnicy ubezwłasnowolnieni jako podmiot polityczny, to w Argentynie Perona związki zawodowe (zresztą jego istotna baza polityczna) były w pełni autonomiczne.

Skąd więc tak surowe słowa Jana Fijora dla Perona? Może jest on tak bardzo pryncypialnym demokratą, że każdego caudillo nazwie nazistą i faszystą, i jeszcze stalinistą poczęstuje? Bynajmniej - bywali też i dobrzy caudillos, zdaniem pana Fijora. Oto co napisano na jego blogu o Augusto Pinochecie (autorem jest Iwo Grzegorzewski, ale tekst na pewno ma imprimatur Fijora):
"Pucz Augusto Pinocheta uratował Chile przed dalszym kopiowaniem wzorców radzieckich i wywołał rozkwit gospodarczy który pozwolił na odbudowanie w Chile demokracji oraz na utrzymanie stabilnego rozwoju trwającego aż do dzisiaj. Augusto Pinochet jest odpowiedzialny za wiele ludzkich tragedii ale uratował swój kraj przed jeszcze większymi. Bez wątpienia kochał swoją ojczyznę i wiele dla niej zdziałał, warto więc przemyśleć historię jego życia. Pomimo wszystkich ciążących na nim zarzutów uważam że warto postawić znicz ku jego pamięci."

Pinochet zatem, który obalił legalnego prezydenta, rozwiązał parlament, partie, związki zawodowe, zawiesił wybory i wolne media, zamordował kilka tysięcy ludzi, wielu bestialsko torturował, na blogu Fijora doczekał się laurki, ledwo miarkowanej wspomnieniem o "ludzkich tragediach'". Zaś demokratycznie wybrany i (generalnie) demokratycznie rządzący Peron doczekał się od Fijora miana nazisty, faszysty i stalinisty. Powód tak różnej kwalifikacji jest jasny - Pinochet to Wolny Rynek w wersji Chicago Boys, Peron natomiast prowadził politykę prosocjalną: przyjazne robotnikom prawo pracy, ubezpieczenia, budowa szkół i szpitali w biednych dzielnicach i zapomnianych wioskach na pampie.

Pozostaje pogardliwie wzruszyć ramionami na bezczelność i głupotę (trudno zawyrokować, czego tam więcej) pana Jana Marii Fijora.

* Nie ma co wyliczać ich tutaj. Tytułem przykładu: Fijor pisze, że Peron został w roku 1955 "zmuszony do ucieczki z kraju przez wzburzony tłum'"; Peron został obalony przez wojskowy zamach stanu.

czwartek, 13 sierpnia 2009

Pierwszy trefniś Rzeczypospolitej












"Nicea albo śmierć" - mieszczańsko-konserwatywny Comandante en Jefe
polityk wzywający do przestrzegania "prawa i porządku" i apelujący o "silne państwo", maszeruje w demonstracji "przeciw przemoc policji", która pacyfikowała gwałtowną rozróbę podczas łódzkich juwenaliów; ale czego się nie robi, by zdobyć popularność

kombinacje z drugim imieniem, z Jana Marii zrobił się Jan Władysław, potem został już tylko Jan
"premier z Krakowa" - polityk, który proklamuje się premierem przed wyborami, i to bez uzgodnienia z własną partią. Przebieranie nóżkami w pędzie do władzy nie zdało się na nic
bezlitosny twardziel polityczny: "Litość okazywać należy głodującym dzieciom w Afryce. W polityce nie ma na nią miejsca" - i został potraktowany według tej zasady
samorodny talent aktora kabaretowego - pewnej niedzieli w Radiu ZET do jego rozmowy z Moniką Olejnik wtrącił się Roman Giertych. Olejnik wyjaśniła słuchaczom: "To nie mój głos, tylko Romana Giertycha". Rokita na to : "Domyślam się, ma trochę grubszy organ." Zebrani zaczęli dusić w sobie śmiech, po chwili śmiali się już na całego. Rokita zdziwiony: "Państwo się śmieją, o co chodzi? Nie da się mówić, jak wy pękacie ze śmiechu. Pani Moniko, proszę uspokoić towarzystwo."

ponoć "polityk-intelektualista" - jego intelektualizm objawiał się np. w andronach o "binarnym charakterze republik"
gentleman publicznie mówiący: "moja żona z dużą premedytacją i wewnętrzną radością udaje głupka"

"Biją mnie Niemcy" - krzyczał, że nie z nim takie numery, że nie pozwoli by mu Niemiec płaszcz tarmosił. Monachijska prokuratura domaga się od niego grzywny 3 tys. euro - Jan Rokita zrobił się grzeczny.
I taka pocieszna figura dostawała od "Dziennika" 30 tys. miesięcznie. Za co? Za smażenie krótkich komentarzy, dwa-trzy tygodniowo.

środa, 12 sierpnia 2009

Przegoniliśmy Łotwę!

Dziennik i Onet zaserwowały nam przepis, jak można szybko i łatwo znaleźć się wśród gospodarczych tygrysów. Dziennik.pl, a za nim inne portale (z największą emfazą Onet.pl), podały radosną informację: Polska dogania bogatą Unię, przegoniła Łotwę! I awansuje do grona średniozamożnych krajów UE. Jednakowoż nie oznacza to - jak ktoś naiwny mógłby mniemać - że żyje nam się prawie na średnim unijnym poziomie; zdaniem naszych żurnalistów, polski PKB per capita (według PSS, czyli stosownie do mocy nabywczej) w wysokości około połowy średniej unijnej uprawnia do napisania, że blisko nam do "średniozamożnych krajów Wspólnoty". Tu średnia unijna, tam średnia tej pierwszej średniej - tak czy inaczej, jesteśmy na średnim poziomie. Mianem awansu zaś ochrzcili nasi żurnaliści osiągnięcie przez Polskę 57 % średniej unijnej PKB per capita, zamiast dotychczasowych 54 %. Daje nam to czwarte miejsce od końca w UE - przed Łotwą, Rumunią i Bułgarią. Malkontent mógłby zapytać, czy to zmniejszenie dystansu to taki znów sukces, skoro jest kryzys i większość państw UE traci również we wskaźnikach PKB, zatem to nasze doganianie bogatej Unii tylko z przyhamowania jej rozwoju się wzięło. Ale w naszych mediach szukających dziury w całym malkontentów nie ma.
No ale przynajmniej tę Łotwę przegoniliśmy. Nasze przeganianie Łotwy na tym zaś polega, że Łotwa od jesieni ubiegłego roku notuje drastyczny spadek gospdarczy - zmniejszenie PKB o prawie 5 % za rok 2008, o prawie 20 % za II kwartał br. Bardzo to przemyślny sposób ścigania się i przeganiania - stać w miejscu, nieco się nawet cofać, a tu współzawodnik doznał poważnego wypadku i daleko go w tył odrzuciło. My wtedy tryumfalnie piejemy, żeśmy go przegonili.
Dane Eurostatu - na które powołał się Dziennik, oznajmiając nowinę o naszej nad Łotwą wiktorii - opierają się na wskaźnikach za rok ubiegły. Mamy zatem jeszcze większe powody do radości - skoro w tym roku PKB Łotwy jeszcze bardziej spada, to pewnikiem już ją nie tylko przegoniliśmy, ale wyprzedziliśmy na kilka dystansów. Być może w tym roku przegoniliśmy i inne kraje, np. Litwę. Słowem, mamy powody do zadowolenia. Doganiamy bogatą Unię (za przykład kraju bogatej Unii, który mamy szanse dogonić, Dziennik podał Portugalię).
Nikt jednak w mejnstrymie jakoś nie nagłośnił informacji, że w pewnym aspekcie przegoniliśmy takie kraje jak Francja, Szwecja, Niemcy, Holandia. Dane OECD mówią, że wśród członków tej organizacji Polska jest na czwartym miejscu, jeśli chodzi o skalę rozwarstwienia społecznego i nierówności majątkowych. Przed nami są Meksyk, Turcja i USA, za nami - pozostałych 26 członków OECD.


Polacy są coraz zamożniejsi. Doganiamy bogatą Unię - Biznes w Onet.pl

Polska na czwartym miejscu pod względem nierówności społecznych ...

niedziela, 9 sierpnia 2009

Robimy rewolucję














La Prise des Tuileries le 10 août 1792 par Jean Duplessis-Bertaux

Ezekiel proponuje rewolucję - szkoła reprodukuje podziały klasowe i nierówność społeczną, a miliard ludzi żyje w slumsach, tak dalej być nie może. Zgadzam się. Czto diełat' , jak pytał tow. W. I. Lenin? Partia-awangarda, guerilla, czy po prostu czekanie na sytuację rewolucyjną? Czekanie z gotowymi kadrami, oczywiście. Jak sytuacja rewolucyjna dojrzeje, wtedy Sławomir Sierakowski zorganizuje komunę insurekcyjną, i z kawiarni przy Nowym Świecie wyprowadzi rewolucjonistów do szturmu na...Właśnie, na co? Monarchia miała czytelne symbole i ośrodki władzy - pałac, twierdza. A korporacyjny kapitalizm? Jego władza jest rozproszona i jakby ukryta. Szturmować Atrium Tower przy Alei Jana Pawła II lub Błękitny Wieżowiec przy placu Bankowym? To niegodne, obrońcy Ancien Regime walczyli i ginęli z honorem (przyznajmy im to), a korporacyjne szczury natychmiast zwieją.
Póki co, zanim rozstrzygniemy ten złożoną kwestię - co szturmować? - pozdrawiam wszystkich socjalistów, rewolucyjnych demokratów, alterglobalistów, słowem - wszystkich Ludzi Postępowych, na okoliczność rocznicy ataku Suwerennego Ludu na Tuileries. Liberte, Egalite, Fraternite ou la Mort!

sobota, 8 sierpnia 2009

Tygrys w pariasa przemienił się

Ponoć wicemister Szejnfeld zakwestionował (w Polsat News) oficjalne unijne dane, bezlitosne dla kraju, który lubił chwalić się (i - bywało - był chwalony) że jest "wschodnioeuropejskim tygrysem", "liderem przemian gospodarczych w krajach postkomunistycznych" itp. Okazuje się, że pod względem wskaźnika PKB na jednego mieszkańca tygrys osiąga 57 % średniej unijnej, i jest na czwartym miejscu od końca w UE - przed Łotwą, Bułgarią i Rumunią. Łotwa - rok temu przez Leszka Balcerowicza stawiana Polakom za wzór - przeżyła ostatnio wyjątkowo drastyczne załamanie gospodarcze, natomiast Bułgaria i Rumunia zwyczajowo są uważane za najbiedniejsze kraje w UE. I nagle się dowiadujemy, że lider wschodnieuropejskich przemian gospodarczych wylądował w bałkańskim kotle. Szok, nieprawdaż? Nic dziwnego, że minister Szejnfeld nie daje wiary unijnym statyskom, zgłaszając tym samym akces do eurosceptyków, porównujących UE z blokiem krajów demokracji ludowej, znanych wszak z kreatywnej statystyki.

Inne dane Eurostatu też nie są dla nas pochlebne. Ponad połowa dzieci rodzi się w rodzinach ubogich, a już teraz 29 % dzieci żyje w ubóstwie, z niedożywieniem włącznie - najgorzej w całej Unii. Pod względem opieki zdrowotnej i pomocy rodzinom też przypadło nam w udziale ostatnie miejsce. Ale występujący w mediach eksperci nieodmiennie nam powiadają, że "socjał" u nas jest za wysoki, i jest kulą u nogi rozwoju. W rzeczywistości jest niższy (nie tylko, oczywiście, bezwzględnie, ale i procentowo w ramach wydatków publicznych), niż w większości państw Unii.

Polska najgorzej w Unii wspiera rodzinę - Społeczeństwo - Dziennik.pl

Mamy najniższy w UE wskaźnik eksportu w przeliczeniu na liczbę mieszkańców. Wciąż niski jest współczynnik skolaryzacji - a pamiętajmy, że jego znaczący wzrost podczas 20 lat "transformacji" o tyle jest pozorny, że uzyskany kosztem znacznego zaniżenia poziomu edukacji. Wielu absolwentów szkół wyższych ukończyło prywatne pseudouczelnie, nie dające ani solidnej wiedzy, ani liczącego się na rynku pracy dyplomu. Opisana ostatnio przez "Gazetę Wyborczą" afera z "Akademią Humanistyczno-Ekonomiczną" w Łodzi, pokazuje jak naprawdę wygląda kształcenie (o ile to słowo jest tu na miejscu) w dużej części prywatnych "szkół wyższych". Obawiam się, że afera, zamiast wywołać szok i skłonić władze do pilnego przyjrzenia się zjawisku w skali ogólnej, rozejdzie się po kościach - skończy się na zamknięciu kilku filii łódzkiej "Akademii".

Największa lipna uczelnia w Polsce (część 1) - informacja

Trudno myśleć o swym kraju jako o pariasie Europy - a przecież dane są bezlitosne, pokazują że jesteśmy w tyle również za większością innych krajów postkomunistycznych. Czy skłoni to elity - polityczne, medialne, biznesowe - do poważnego zastanowienia się nad całością procesu budowania u nas kapitalizmu, od planu Balcerowicza począwszy? Przecież te alarmujące wskaźniki nie wzięły się tak znikąd, bez przyczyny. Kryzysu raczej obwinić się nie da, skoro chwalimy się, że - inaczej niż wiele innych krajów - mamy wciąż dodatni, choć niski, wskaźnik rozwoju gospodarczego. Jeszcze mniej poważne byłoby obiążanie PRL-u - choć i takie wyjaśnienia padną, to pewne. Przypomnę, że jest u nas gorzej niż w wielu innych krajach postkomunistycznych. Poważna refleksja nad przyczynami polskiej nędzy musiałaby prowadzić do zakwestionowania wielu zasad i "filozofii" polityki gospdarczej dwudziestolecia. Zasad podzielanych przez obecny rząd, i to nawet w postaci skrajnej - żadna chyba poprzednia ekipa, nawet te, w których Leszek Balcerowicz był ministrem finansów, nie była ekipą tak dalece neoliberalną. Poza izolowanymi głosami, w mejnstrymie usłyszymy to co zawsze - winne są rozdęte (zawsze będą "rozdęte") wydatki socjalne, pozostawienie części produkcji pod kontrolą Skarbu Państwa (z definicji takie firmy doją podatników, nawet gdy przynoszą dochody), za wysokie podatki (zawsze będą "za wysokie"), biurokracja, nadmiar przepisów itp.

Jeden z najbiedniejszych krajów Unii Europejskiej...Co za wstyd. Ale polskim elitom zabrakło solidnej i poważnej pracy nad wydźwignięciem kraju z biedy i cywilizacyjnego zapóźnienia - szybko uwierzyły we własne wyobrażenie o tygrysie wschodnioeuropejskim, i chciały konsumować profity z ułudy. Zamarzyła się polskim elitom - elitom różnych opcji, od SLD po PiS, od "Gazety Wyborczej" po "Rzeczpospolitą" - rola poważnego gracza na arenie międzynarodowej. Kolonialna awantura w Iraku, widzenie Polski jako uprzywilejowanego sojusznika USA, niemal na wzór Izraela czy Korei Południowej, pompowanego amerykańską pomocą - ludzi rojących takie pomysły należy nazwać wprost idiotami, i to pożytecznymi; i jako pożytecznych idiotów potraktowali ich Amerykanie, w Iraku i w sprawie tarczy. Dalej: samozwańcze mianowanie Polski politycznym liderem krajów Europy środkowo-wschodniej - bez pytania innych krajów regionu o zdanie. Lider...lider musi być krajem przynajmniej względnie zamożnym i rozwiniętym, choćby po to by mógł używać pomocy gospodarczej jako instrumentu realizowania swych aspiracji do bycia liderem. Co to za lider, który w gospodarce wlecze się za państwami, którym chciałby przewodzić?

piątek, 7 sierpnia 2009

Byle nie z moich podatków!

Gdy mowa o publicznych mediach, publicznych szkołach, publicznej służbie zdrowia, dotacjach na przedsięwzięcia kulturalne i badania naukowe, o opiece społecznej - konserwatywni liberałowie, niekiedy też narodowi konserwatyści, neokonserwatyści (starczy już wymieniania tych prawicowych denominacji) wołają - byle nie z moich podatków! "Podatki" należy tu rozumieć jako pars pro toto, jako ogólnie publiczne "haracze" - a zatem podatki, cła, akcyzę, abonament. Byle nie z moich podatków - słowa wypowiadane dumnie z poczuciem wartości własnego Ja - ja płacę i wymagam, a państwo to firma usługowa, płacę tylko za to, za co chcę płacić. Byle nie z moich podatków - zwykle traktowane jako niemal ultima ratio w dyskusjach o potrzebie, bądź jej braku, publicznego finansowania jakiejś dziedziny. Ostatnio w modzie jest utyskiwanie, że "z moich podatków" utrzymywani są medialni lobbyści, produkujący gnioty, których nikt prawie nie ogląda (politycy PO oraz Janusz Majcherek o polskich filmach).


Zgoda, niech Wam będzie, Panie i Panowie konserwatywni liberałowie. Nie chcecie płacić za coś, co Wam potrzebne do szczęścia nie jest - ja to rozumiem. Pozwólcie wszelako, że powiem Wam, za co ja nie chciałbym płacić.


Chcecie, by Polska wysyłała wojsko do Iraku czy Afganistanu - proszę bardzo, byle koszty wojowania tam nie były pokrywane z moich podatków. Ci, którzy ekscytowali się "województwem irackim", powinni byli zrobić składkę. Chcecie w Polsce tarczy antyrakietowej - płaćcie sami za wszelkie związane z tym koszty. Uważacie za rzecz właściwą, gdy państwo dotuje katolickie uczelnie i budowę kościołów, gdy płaci księżom za nauczanie religii? Macie prawo tak uważać, dotujcie Kościół - byle nie z moich podatków. Mówicie, że wydatki na pomoc socjalną to zmarnowane pieniądze, a jak ktoś jest bez pracy to sam sobie winien - a czy liczycie się z tym, że ubóstwo jest w korelacji z przestępczością? Zatem zapewne godzicie się na większe wydatki na wymiar sprawiedliwości i służby penitencjarne - proszę bardzo, byle nie z moich podatków; ja wolę płacić na zasiłki, niż na dodatkowe koszty utrzymania policji, sądownictwa i więzień. Uważacie, że słuszne jest utrzymywanie Instytutu Pamięci Narodowej, o budżecie znacząco większym niż budżet innych instytucji archiwalnych i badawczych? To utrzymujcie IPN z pieniędzy dobrowolnych ofiarodawców - ja nie chcę nań płacić, w każdym razie nie więcej proporcjonalnie, niż płacę na Archiwum Akt Nowych czy Instytut Historii PAN.


Jeśli zaś, Panie i Panowie konserwatywni liberałowie, odpowiecie mi, że wymienione wydatki nie podlegają dyskusji, i opłacanie ich jest obywatelskim obowiązkiem wszystkich, to zadam pytanie - dlaczego? Dlaczego, Waszym zdaniem, te właśnie wydatki nie podlegają dyskusji, a wydatki na publiczne szkoły czy szpitale już są dyskusyjne? Naprawdę IPN czy wojenka na Bliskim Wschodzie bardziej są obywatelskiej wspólnocie potrzebne niż szkoły i szpitale? Szkoły, szpitale mogą być prywatne - powiecie. A załóżcie sobie prywatny Instytut Pamięci Narodowej, tyle jest niepublicznych ośrodków badawczych. Jeśli zaś chcecie wyzwalać Bliski Wschód od "islamofaszyzmu", to rekrutujcie prywatnych najemników. Z własnej kieszeni, nie z moich podatków.